"
Czym jest dla mnie freeride? Czy jest coś lepszego? Dlaczego wogule taka nazwa. Czy jest coś, co bardziej pociąga zapalonego Bierka, coś co sprawia, że jazda jest dla niego najlepszym spędzeniem czasu.
Freeride, to połączenie dwóch wyrazów: "free"- wolny, wolność, oraz "ride"- jazda. A więc wolna, swobodna jazda. Jazda wszędzie we wszelkich warunkach (pogodowych i terenowych). Dlatego też nazwa naszego serwisu brzmi FreeRide. Dla mnie nie ma alternatywy- jest albo trochę skoków, albo jazda w dół (zjazda :-), albo, co się żadko zdarza jazda po terenie twardym- takim jak asfalt, kostka brukowa, czy coś podobnego. No ale to nie jest to. Chodzi o to by być z dala od cywilizacji (a to jest niestety trudne), być sam na sam z naturą (sam na sam, wraz z qmplami). Dla mnie, nie ma jakichś zasad podczas jazdy, robię to na co mam ochotę. Jak chcę z czegoś zjechać, to zjeżdzam, jak skoczyć, to skaczę, wali mi to, że może ktoś inny się z tego będzie śmiał (w 95% przypadków, to nie jest w stanie tego zrobić, a o powtórzeniu, to nie ma mowy). To jest moje "free". Z kolei "ride", oznacza dla mnie konieczność dojechania na miejsce, wjechania (w większości przypadków, to raczej wniesienia) na daną górkę, no i zaczyna się wówczas "free". Nie liczy się pogoda, jak jest ciepło, to teren jest suchy, a jak mokro to mokry. No więc coś, co nie cieszy latem, zaciekawi nas jesienią, zimą bądź ostatnimi czasy wiosną. Nie ma to jak odrobina extreme. No a jak się chce poskakać, to najlepier robić to w mieście (tzw. Funn, street). Do tego nadają się najlepiej maszyny z dobrymi ramami, coś na wzór dirtowych, ale radzę nie zakładać koronki większej niż 36, bo często nią tynk będziemy odbijali :-). Sweet jest sobie wyskoczyć ze schodów, czy z jakiegoś mórka. I w brew przekonanią, to zwykły rower do MTB spisuje się całkiem dobrze (a jeśli nie jest to jakiś super lekki XC, jego rama warzy ok. 2 kg, to możemy mieć pewność, że zeskok z ławki nic nie zrobi sprzętowi). Freeride, to także jazda na odległości, czyli coś jak maraton, tylko nie na czas i bez zwycięstw (zwycięża każdy, kto dojedzie). Liczy się przyjemność, a nie osiągi. Do tego to już najlepiej nadają się góry. A jeśli jedzie się własnym nieoznakowanym szlakiem, to czuje się dodatkowy przypływ adrenaliny (nie polecam samotnych wypraw, a także na zbytnie oddalanie się, bo mogą nas znaleść dobiero grzybiarze). W ostatnim czasie daje się zauwarzyć, zwiększanie skoków amortyzatorów w rowerach freeridowych. Panuje przekonanie, że to ludzi zadowala, nie liczy się już masa, czy przyjemność z siedzienia na siodełku, tylko wygląd i osiągi. Na takich maszynach można się bez przeszkud ścigać w Downhillu, a jazda możliwa jest wyłącznie w dół. Jak dla mnie, to nie tylko liczy się, to czy dany sprzęt ma 18, czy 25 cm skoku, dla mnie liczy się swoboda, przyjemność, a to, że można sobie poskakać, to inna sprawa (na sztywniaku też się da takie ewolucje wykonać, wystarczy pierwsza leprza maszyna do dirtu, albo np. DangerousMike DS., czy inny podobny czołg, choć w tym przypadku, to problem może stanowić sama masa ramy).
No ale kto co lubi, czyli dla jednych zjazdy, dla innych street (a jak jakieś panienki widzą, to zawsze coś nie chce wyjść :-), jeszcze dla innych będzie to walenie kilometrów, a dla mnie jest moje free.
"
Ja sie zgadzam z tą "definicja Freeride'u
Polecam strone
http://www.freeride.mocny.com/ z której właśnie wziołem powyzszy opis :)