Maciek Chmiel o kontuzjach i nieprzemijającej pasji

Tym razem Maciek Chmiel poruszy bolesny temat kontuzji. Zapraszamy na jego jak zwykle barwny tekst i wrażenia z życiowych wzlotów i upadków:

„Kontuzje temat szeroki jak nasza dziura budżetowa i barwny niczym książki Paulo Coehlo. Chce podzielić się z wami moimi cierpieniami, oraz życiowymi doświadczeniami :)

Jak już coś uroi Ci się w głowie na początku jest marzenie, później przeważnie dość szybko myśli, które mają za zadanie sprowadzić Cię na ziemie, czyli „nie masz czasu na to, przecież to jest niebezpieczne, możesz połamać się, możesz wpaść złe towarzystwo” itd. . Pamiętam gdy pierwszy raz zobaczyłem niezwykle sympatyczny sport jakim wydał mi się snowboard. Zobaczyłem jak kolega jeździ, obejrzałem jakąś amerykańską produkcje z grubymi lotami i gdzieś w głowie zasiało się ziarenko, ziarenko to z początku malutkie zaczęło kiełkować do wielkości marzenia, następnie walczyło dalej by w końcu przejść fazę pomysłu i finalnie stać się dokonaną czynnością. Moje pierwsze starcie jeszcze bez deski, wiązań i butów przeszedłem w kuchni mojego domu, już wtedy wiedziałem że jestem snowboardzistą, wiedziałem że to jest to w czym będę dobry.

Mając lat 15 zdawałem sobie sprawę, że ostatnią rzeczą, która chcą usłyszeć moi rodzice to nowa zajawka a imię jej snowboard (p.s wtedy jeszcze rodzice nie byli uświadomieni w jakich konkretnych intencjach udaję się na treningi codziennie do lasu, dodam że nie było to już xc ). Dlatego wiedząc że potrzebuję konkretów przystąpiłem do tego co już tak naprawdę w mojej głowie zostało zrealizowane, czyli plan przekazania moim największym autorytetom czym jest snowboard. Mój plan wyglądał następująco wypisałem wszystkie pozytywne aspekty tego sportu, wszelkie metody zabezpieczania moje durnego łba, ochraniaczy oraz krótka mowa końcowa że właśnie to chce robić. Na papierze wyglądało to całkiem niegłupio, do realizacji potrzebowałem jeszcze jednego najważniejszego elementu, którym było przekonanie. Znalazłem je bez trudu, cały czas znajdowało się z tyłu mojej głowy. Tak więc wkroczyłem do kuchni z kartką w dłoni i zacząłem monolog, wyrecytowałem wszystko co przygotowałem, kipiał ze mnie entuzjazm i dążenie do celu, rodzice wysłuchali i powiedzieli „tak”. Wracając do swojego pokoju wiedziałem że wygrałem walkę z samym sobą, że podążyłem za marzeniem a jak mówi krótkie zdanie, które słyszałem jakiś czas temu „rzeczy trudne realizujemy od razu, niemożliwe zajmą nam parę dni, jedynie na cuda potrzebujemy dłuższej chwili” dlatego wstań miej marzenia. Posłuchaj siebie czujesz tą nieodpartą chęć spróbowania siebie na snowboardzie, rowerze czy też w zawodowej jeździe na bujanym krześle to wyjdź i zrób to! Rób to co kochasz czas spierdala ! Obejrzałem właśnie „stowarzyszenie umarłych poetów”, obowiązkowa pozycja każdego młodego człowieka polecam, „zmierzch” obejrzysz sobie kiedy indziej!!.

http://1.bp.blogspot.com/-54PZDx5Tlwc/UjdbK1k018I/AAAAAAAAA48/JLwQ3zBQknA/s640/gleba.jpg

http://3.bp.blogspot.com/-pfVKPiyIIVw/UjdbQUWZkQI/AAAAAAAAA5M/7hdp2aHi-GQ/s1600/moj+punkt+g.jpg
 
Sprawa z rowerem wyglądała zgoła odmiennie, on wybrał mnie a nie ja go. Było podobnie jak z pierwszym ptakiem, którego dosiadał Jake Sully z filmu „Avatar.” Głębiej przyglądając się tym historiom widzę inne podobieństwa. Mimo iż rower to z pozoru rzecz martwa, jest w niej dusza, przekonałem się o tym 6 razy lądując w szpitalu ze złamaniami a raz zawitałem ze zwichniętym biodrem, brzmi bardziej lajtowo niż złamanie ale uwierzcie nie chcielibyście doświadczyć naciągniętego całego stawu biodrowego z kością na pośladku a wszystkie wiązadła, nerwy i cały ten bajzel w środku naciągnięty niczym gitarowa struna, każdy malutki ruch to podobne uczucie jak stuknięcie się w malutkie miejsce w okolicy łokcia, wszystko drętwieje a wyobraź sobie to z biodrem, tak - była jazda! Ale lajtowo leżąc w poczekalni szpitala, nie czerpiąc nawet przyjemności z patrzenia na ładną panią pielęgniarkę doznałem czegoś co pozwoliło mi zapomnieć o moim biodrze, dostałem skurczu mięśnia czterogłowego uda, każdy kto mnie zna wie że ma się tam co kurczyć, jak odsłoniłem tkaninę pod którą leżałem ujrzałem idealny kształt anatomiczny każdego mięśnia, myślałem że zaraz oszaleje z bólu i że zaraz się pozrywają ale spoko wytrzymały i leżałem tam dalej jak ten kot z kwejka z negatywną minką przypominającą podkowę .
 
 

Sytuacja ta, która pozwoliła mi zapomnieć o zwichniętym biodrze, przyniosła mi na myśl inna historię z mojego barwnego życia. Był rok 2005 w mieście zwanym White100kiem  odbywała się impreza dwudniowa, pierwszego dnia 4x-sowa Superliga, a drugiego w niedziele Mistrzostwa Polski 4x. Były to moje początki startów a ostatni rok w juniorach, sukcesywnie pociskałem w poszczególnych biegach czego owocem na zajawce doszedłem do finału juniorów na bramce stając z Wincenciakiem Mikołajem, Dyziem i kimś jeszcze. Pamiętam ten moment, bramka opadła, my wydarliśmy jak poparzeni i na krzywej hopce złączyliśmy się z kolegą Dyziem, ja od połowy lotu głową w dół, on głową do tyłu, ja złamałem obojczyk i kość promieniową a kolega stracił przytomność na chwilę, podbiegł do nas ówczesny prezes naszego klubu, który to jeździł z nami na wyjazdy i mówi żebym przysiadł na chwile, zaraz przyjdzie doktor i mnie zbada, grzecznie odmówiłem biorąc rower, prezes dalej się upierał wtedy z jedyną myślą w mojej głowie przed 2/3 trasy widziałem tylko metę, poziom adrenaliny był nie do opisania, wspominam to jako największą adrenalinową fazę w życiu, potrafię zrozumieć jak ludzie z ranami postrzałowymi potrafią chodzić, jak masz wiarę możesz wszystko. Wsiadłem więc na moja maszynę coś z ręką było nie halo bo z każdym ruchem słyszałem chrup chrup, dodatkowo obojczyk też coś  nie śmigał, dlatego z pupka na siodełku i jedną ręką na kierownicy, ruszyłem do mety odpychając się nogą.

Ludzie wiwatowali krzyczeli abym nakurwiał i pedałował a ja spokojnie niczym żeglarz odpychałem się dalej zbliżając się do mety po jej przekroczeniu położyłem się grzecznie na ziemi i czekałem aż mnie dobiją , wiedziałem że dokonałem tego, zdobyłem tytuł II vice Mistrza Polski juniorów, leżałem tam moja mina musiała wyglądać jakbym dopiero co był po swoim pierwszym stosunku, w międzyczasie zlecieli z górnej części trasy zawodnicy, którzy to widzieli mojego epickiego dzwona pamiętam Diabła i Remka Oleszkiewicza, który  jechał później ze mną karetką i opowiadał kto jedzie pierwszy w finale elity. Zdjęli mi kask, przełożyli na nosze i pojechałem do szpitala. Esencją mojej wypowiedzi miała być historia, która zaszła na stole operacyjnym. Widzieliście pewno nie jeden raz w filmie sale operacyjną, z wielką lampą składającą się z wielu mniejszych lampek, tak ja też ! Jednak widząc ją na realu sprawia inne uczucia, w momencie przywiezienia na stół cierpiałem jak przy porodzie, kiedy to przełożyli mnie na ten zimny stół operacyjny i popatrzyłem w te lampy w tym samym momencie uświadomiłem sobie że nic mi nie jest i jestem zdrowy, od razu podzieliłem się moimi spostrzeżeniami z doktorem jednak on odparł żebym został . Usłyszałem jeszcze „siostro 30”, zapytałem „30 czego?”, dzisiaj wydaje mi się że był to pawulonik  i odleciałem w krainę fantazji, przejechałem parę razy trasę toru 4xsowego z Bialegostoku, później miałem wrażenie że poruszam się na taśmociągu z pokoju do pokoju, obudziło mnie uczucie nakładanego ciepłego gipsu i wtedy zaczęły się jajca. Usłyszałem w radiu muzyczkę, poprosiłem niezwłocznie „czy można by włączyć jakiś hausik?” powiedziałem i usłyszałem moje słowa dopiero za 10 sekund , hausowej muzy nie mieli niestety. Wioząca moje poskładane ciało pani pielęgniarka została poproszona o buziaka, jednak odmówiła. Finalnie 2 koleżanki z sali obok jakieś łyżwiarki zostały zaprzęgnięte do opieki nad moja osoba odparłem "że ja nigdzie nie pójdę". Epicka robota kliniki zdrowia dziecka w Białymstoku kartki parę lat były wysyłane! polecam!
 
 
Kolejnym dzwonem z serii debilnych było zdarzenie, którego zajście odbyło się zimy parę ładnych lat temu ok 8-miu jakoś. Była zima a śniegu napadało po jaja. Postanowiłem że wykopie hopę przed domem i potrenuje triki. Sypałem i sypałem aż powstała wielka locha, wysokości 1,5 dlugości najazdu 2 metry, wyklepałem żeby się nie zapadała i pojechałem pod Harbuza 6 posesji dalej  żeby na wybiciu być istna petarda! Napędziłem się jak dzik, wybiłem, rozkoszowałem lotem i lądując kierownica zawinęła się i dostałem strzała w brzuch, zatkało mnie, leżałem na plerach jak debil i tylko myślałem żeby żaden sąsiad nie widział jak mnie przed chwilą potargało.
 
 
 
Pierwsze złamanie dziwnym trafem również na rowerze miało miejsce na ulicy i była kolizja komunikacyjna. Moja przyjemność polegała na potrąceniu fiata 126p, wtedy jeszcze nie wiedziałem że będzie to coś z czym będę się wychowywał i rozwijał się przez tyle pięknych latach, a ten pierwszy złamany obojczyk  będzie dopiero wstępem do moich epickich crashów oraz zalążkiem wpisów w mojej karcie pacjenta a składki ubezpieczeniowe będą tylko już wzrastać . Wracałem z jazdy na rowerze i zapatrzyłem się na chwilkę przed przejściem dla pieszych, popatrzyłem w lewo coś jechało ale daleko w prawo jechał samochód ale odległość była dobra żeby jeszcze zdążyć, w momencie kiedy odepchnąłem rower i wjechałem na drogę, poczułem szarpnięcie i wyjebałem orła, zrobiła się zbieganina ludzi. Ja w szoku zacząłem krzyczeć żeby ktoś zadzwonił po karetkę. Pan z fiacika zaniósł mój rower  komunijna amanda 18 biegowa) do pobliskiego fryzjera a sam pojechał ze mną do domu i na pogotowie, pozdro dla wszystkich jeżdżących 126p.

Jeden z pracowitszych okresów przyjmowania do szpitala rowerzystów przypadł na rok 2002-2003  kiedy to nasz las na alei w Tomaszowie Lubelskim był dość często miejscem wizytacji zaprzyjaźnionych rowerzystów, wtedy to poczułem się w szpitalu tak swobodnie jak w domu, w czasie jednego miesiąca jechałem karetką 3-4 razy lekarze znali mnie już z widzenia a na izbie pielęgniarki mówiły tylko ze kolejny rowerzysta a nasz powiat bił kolejne rekordy w zużyciu gipsu! Do tej pory zostało to niektórym fachowcom: „co Pani dolega” „kaszel, katar” lekarz „ siostro do gipsu”  i tak się kreci.
 
Lata rozwoju tego pięknego sportu od momentu gdy pierwszy raz wykopaliśmy pierwszą chopkę z dziurą w naszym mieście do dnia dzisiejszego po ok 10 latach, wszystkie szalenie ciekawe osobistości które to miałem przyjemność spotkać, wszelkie historie które poznałem i w których sam uczestniczyłem, piękne życie, które zostało ukierunkowane przez rower i rowerzystów. Nie zmieniłbym go za żadne skarby ! Sport to nie tylko treningi, spinanie pośladów, odmawanie sobie przyjemności celem lepszej regeneracji. Rowerowa zajawa to czas wolny spędzany z przyjaciółmi, patrzenie na siebie jak ktoś przejechał całą traske albo tor, przejazd poszczególnych elementów trasy do finalnego momentu połączenia całego przyjazdu w calość, wszelkiego rodzaju wyjazdy treningowe, zawodnicze w kraju i zagranicą, masa niesamowitych przygód oraz totalnie przeogromna ilość adrenaliny dostarczana regularnie do mojego krwioobiegu przez ostatnie 10 lat, za wszystko to dziękuje za każdy dzień i za tych wszystkich pokorbionych ludzi, których los mi zesłał.
 
 http://1.bp.blogspot.com/-Kn9NdyDNTm0/Ujdi1R-bgRI/AAAAAAAAA7I/qlj5mJmDJpo/s1600/39889_139213122786301_7229631_n.jpg
 
Jak nie spaprać sobie zdrowia słuchając nieodpowiednich ludzi. Na swojej drodze dość barwnie i pracowicie miałem złamanych: 3 obojczyki, obie ręce ( kość promieniowa składana operacyjnie i malutka kostka, wyrostek w nadgarstku ) + z roku 2011 którym było zwichnięcie stawu biodrowego, oraz obecnie na tapecie złamanie kości w nodze (dość świeże wiec jeszcze nie nauczyłem się co to za kość :). Wszystkie kontuzje pozwoliły mi spokornieć, wyciągnąć odpowiednie wnioski, ukierunkowały też moje postrzeganie niektórych spraw i z cała pewnością obniżyły mój poziom odczuwania bólu, dodatkowo polubiłem też chodzić do stomatologa  taki fajny sport !. Jednak wiem o jednym jeżeli nie miałbym tak cudownych rodziców, którzy to nie znali by tak kapitalnych ludzi i fachowców od składania ludzi i nie tylko to jest szansa że mógłbym już tylko w tym momencie oglądać sobie magazyny rowerowe i borykać się z problemami zdrowotnymi przez całe życie. Faktem jest że moje życie miało wyglądać jednak inaczej i każdego dnia którego jadę pospędzać trochę czasu w powietrzu latając hopki i bawiąc się na rowerku sprawia że czuje się jak bóg. Wiem że z każdym dniem moja nieśmiertelność wzrasta.
 
Specjalne pozdrowienia dla paru osób które to pomogły poskładać, wyprowadzić czy też zrehabilitować moja osobę, szalony gracjan dla was!
- klinika zdrowia dziecka – Białystok ( złamany obojczyk + kość promieniowa )
- lek. Anatol Wakarczuk - Zamość i okolice (wyprostowanie kręgosłupa, nadzór przy wszystkich złamaniach i zwichniętym biodrze, stale zabiegi nastawiania i korekcji po wszelkich glebach )
- Piotrowski Jan, Piotrowska Ewa - Klinika rehabilitacyjna Renort Warszawa ( rehabilitacja przy zwichniętym biodrze oraz kilka wizyt po innych rozwałkach)
- dok. Adam Krzywda - Wałbrzych ( zwichnięcie biodra ) mega pozytywny człowiek z wielka zajawką w tym co robi i snowboardzista :) piąteczka

Jednym z najważniejszych aspektów każdej kontuzji jest to co dzieję się w twojej głowie, jeżeli masz w niej chęć powrotu na pedały, spotykanie kolejnych coraz to większych chopek, jeżdżenie trudniejszych trialsów, latanie z większą prędkością, twoje ciało szybko się zregeneruje, umysł zacznie przygotowywać się do kolejnych mocnych wrażeń a ty będziesz zasypiał z błyskiem w oku czekając na ten piękny dzień gdzie ty + rower stworzycie znowu coś pięknego.”