Sławek Łukasik w Champery / Helmet cam

No może jeszcze nie Czampion, ale i tak Miszcz - Sławo zajął dziesiąte miejsce wśród juniorów na Mistrzostwach Świata w Champery! A nie było łatwo, bo deszczowa pogoda podczas niedzielnych finałów przerzedziła i przetasowała szeregi, ale zacznijmy od początku... Na piątkowym timed session Sławek wypadł bardzo dobrze, otwierając drugą dziesiątkę. Trasa już niemal przeschła po środowym deszczu, zachęcając do flow, ale też punktując skrupulatnie każdy błąd, a że Sławkowi przytrafiły się one w liczbie trzech, to jego czas okazał się gorszy od pierwszego, należącego do Figarettiego, o ok. 15 sekund. Niby niewiele, zwłaszcza po skorygowaniu błędów, ale nie wiadomo, ile czołówka zostawiła sobie zapasu na biegi finałowe. Dość powiedzieć, że lider wśród juniorów - Troy Brosnan był dopiero trzeci, z kilkusekundową stratą do rywali. Tak czy owak, Sławek nabierał pewności siebie. Sobotnie treningi po całkowicie suchej trasie to już była prawdziwa dawka flow i zabawy na tej, jakby nie było, niełatwej trasie. Oto próbka tegoż: Czyżby więc dało się zredukować 15-sto sekundowy gap? W końcu nie demonizujmy - na treningu mierzonym Knapcowi się to udało aż o 7 sekund. Sławek zaczął nawet rozważać, żeby w finałach polecieć pierwszą hopę, jedyną jak dotąd nierozdziewiczoną, która przy pierwszych próbach, podczas środowego treningu, rzucała go, niczym niechcianego absztyfikanta, w krzaki. W takich oto optymistycznych nastrojach zaczęliśmy się zastanawiać, czego by tu jeszcze nie polecieć? Ot, poleciałoby się po krzynke piwa na cześć Miszcza, choć to dopiero jutro finały, ale nie zaszkodzi opić zwycięstwa pewnego jak... Jak co? No właśnie, jak zapowiadany od kilku dni deszcz. O 17.00, z dokładnością do jednej minuty, zaczął nieubłaganie padać. W nocy niby przestał, ale i tak było jasne, że trasa nie zdąży przeschnąć do zawodów. Niedzielny poranek nie był ani pochmurny, ani słoneczny, nosząc w sobie potencjał każdej z tych opcji. Zaczęło się gdybanie, że skoro padało w nocy, to zapewne cała woda spłynęła po ubitej, nie jeżdżonej trasie. Ot, myślenie życzeniowe, w którym my, Polacy, zawsze byliśmy miszczami, ale brytyjskie wishfull thinking było skuteczniejsze. O 11.03 Polish Pete sprawdził ciśnienie w mudach, które  poprzedniego dnia założył w rowerach Gee i Rachel. W teamie Athertonów nikt nie miał wątpliwości, że o 14.00 spadnie kolejna dawka deszczu. Sławek miał jednak startować o 13.12, więc była szansa na jazdę po w miarę suchym "dukcie". Ledwo jednak o tym pomyśleliśmy, a zaczęło padać. Więc jednak Polish Pete się pomylił, tyle że na niekorzyść. Cóż było robić? Kolejna zmiana opon i powrót na wetscreamy, zgodnie z umiarkowanym pesymizmem, przycięte pośrodku. Na godzinę przed planowanym startem opuściliśmy nasz sztab, by bez paniki dotrzeć na górę i rozgrzać się na trenażerze w towarzystwie innych juniorów, zagonionych przez ulewę do garażu dla ratraków. Zgodnie z instrukcjami Arka, po piętnastu minutach pedałowania Sławek miał się porozciągać, niby żeby nie okazać się za krótkim na Champery, i ustawić się w kolejce do bramki startowej. Tu jednak pierwsze zaskoczenie - juniorzy wystartują z 15-to minutową obsuwą. Cóż było robić, skoro doskwierał ziąb po 15-to minutowej jeździe krzesełkiem w górę? Odpaliliśmy trenażer, licząc że, pomimo dodatkowego kwadransa kręcenia korbą, jakoś oszukamy organizm i coacha. Po chwili jednak okazało się, że z powodu aż nazbyt licznych interwencji helikoptera medycznego w trakcie pierwszych przejazdów juniorów opóźnienie stale rośnie. Ostatecznie zaś z powodu mgły utrudniającej akcję ratowniczą wstrzymano zawody na ponad godzinę. Z dwojga złego, żeby się nie wychłodzić, Sławek przestawił się na tryby maratończyka, balansując na cienkiej granicy zmęczenia nóg. Jednoczesne monitorowanie kolejności startujących dawało poczucie kontroli sytuacji i mimo wszystko profesjonalnego rozruchu. W tej jakże napiętej atmosferze miłym przerywnikiem była wizyta Johny'ego et consortes z transparentem o treści wybitnie niecenzuralnej, acz motywującej do ostrego wysiłku, znajdującego przełożenie na prędkość jazdy, obiegowo zwaną: "piecem". Nagle usłyszeliśmy: "Sixty five Pologne!". "What?!". "U R starting!!! Hurry up!!!". Ale przecież z wyliczeń wynika, że do startu mamy jeszcze 15 minut. Okazało się jednak, że żeby nadrobić opóźnienie, sędziowie zadecydowali o skróceniu 3 minute gap do jednej minuty. No więc bez chwili na głębszą refleksję, zresztą dość już tej walki z myślami, Sławek podjechał do bramki startowej i... pojechał. Jakie to proste, wystarczy przeciąć bramkę, by sięgnąć po tytuł Mistrza Świata. Teraz trzeba tylko dojechać do mety, w miarę możliwości bezbłędnie. Jednak już pierwsze metry rozjeżdżonego błota pokazują, że nie będzie łatwo. Mimo to niedawny respekt przed najbardziej stromą trasą ustępuje miejsca strategii. Coż z tego, skoro szybko się okazuje, że strategia to jedno, a twarde, a raczej śliskie, realia to drugie. Już w górnej części Sławek niezbicie się z nimi konfrontuje, zaliczając dwumetrowy ślizg na pupie obok roweru, na szczęście, along the track. Nie zrażony wraca do gry i po chwili odzyskuje płynność a nawet radochę z jazdy. Ta zabawa trwa całkiem długo, aż konferansjer na mecie, monitorujący jego czas, pieje z zachwytu, przepowiadając medalową pozycję (na pierwszym splicie Sławek osiąga trzecią z kolei, najszybszą prędkość!). W ostatnim lesie jednak realia znów o sobie przypominają i Sławo jeszcze dwa razy ląduje na błocie. Tym razem jednak nie traci kontaktu z rowerem. Szybko się zbiera i w podskokach na bottom section gna do mety. Jego czas daje mu szóstą pozycję, ale po nim startuje jeszcze dziesięciu zawodników. Na przykładzie tych dziesięciu mogliśmy się przekonać, że glebienie na trasie było dziś regułą. W efekcie aż sześciu spośród tej dziesiątki wyleciało poza TOP 10, a w tej liczbie Figaretti i Knapec. Faworyt - Troy Brosnan nie zawiódł jednak swoich fanów, drugi raz z rzędu zdobywając tytuł Mistrza Świata i osiągając drugi czas dnia! Dla nas natomiast Miszczem, Czampem Champery jest Sławek - dziesiąty najszybszy na świecie junior!!! info: Frower Power

Training on World Championship 2011 course, Champery (Switzerland) from Frower Power on Vimeo.

Comments

to jest Hujmet cam a nie helmet:) ale wynik zajebisty, trzymam kciuki za chłopaka, chciałbym doczekać się momentu gdzie przy piwie będzie można oglądać Łukasika na eurosporcie.

A ja chciałbym się doczekać chwili, gdy w środowisku polskiego downhillu, tak samo jak międzynarodowe tryumfy, częsta będzie krytyka wyważona i rzeczowa, stroniąca od wulgaryzmów i to pisanych z błędami ortograficznymi :-P

czy mi sie wydaje czy słychać bicie serca Sławka?

Brawo, szkoda że nie można było zobaczyć przejazdu finałowego. Uczeń przerósł instruktora..

Marz 888 RC3 EVO V2, Korba E13 DH 165mm 68/73bb
http://www.pinkbike.com/u/johnyyy/buysell/

gratulacje :)

Elokwentny Rafale Wypiórze, pokaż mi słowo Hujmet w swoim słowniku. Jeśli tak bardzo bronisz oręża ortografii, to rób to w uzasadnionych przypadkach. Jeśli Twój humanistyczny umysł nie ogarnia mojego połączenia słów helmet i ch*j, to informuje Cię, że właśnie o to mi chodziło. Twoja krytyka w takim razie jest nie wyważona i nie rzeczowa. ;-P Dodam że słowa ch*j raczej też w słowniku nie znajdziesz. Pozdrawiam wszystich pospinanych na ortografie

Unikając dalszych dywagacji na temat pisowni niektórych słów, których nie znajdziesz w słowniku, skonkluduję: PIERDOLISZ, kolego Kefirze.

Tak w woli ścisłości proszę mnie nie mylić z Panem o nicku Smietana !! Tak dla jasności :)

Części rowerowe na sell: smietana.dh@gmail.com Pisz czego szukasz :)

Ups, przepraszam ;-)

http://www.sjp.pl/chuj

To słowo, oczywiście znajdziesz w słowniku.